Drugie życie kadry Brzęczka
Jak zagrała Reprezentacja Polski, dobrze? Moim zdaniem to nie ma tak, że dobrze albo że nie dobrze. Gdybym miał powiedzieć, co cenię w życiu najbardziej, powiedziałbym, że trzy punkty. Trzy punkty, które możemy sobie dopisać po meczu w Wiedniu. Nie ma co się oszukać, że nie był to porywający mecz w wykonaniu Biało-czerwonych, ale spełnili oni swoją misję. Ta drużyna cały czas się kształtuje, a Jerzy Brzęczek wciąż poszukuje złotego środka. Taki mecz może dać im dużego kopa do przodu, a po meczu z Łotwą możemy być w bardzo komfortowej sytuacji.
Rozpoczęliśmy jednak z dużymi problemami. Austriacy może nie naciskali nas pressingiem, ale stali dość wysoko. Nasze problemy z transportem pozytywnym wynikały z doskoku podopiecznych Foda do Krychowiaka i Klicha, gdy ci byli przodem do własnej bramki. Uniemożliwiało to płynne rozegranie od obrony. Dlatego zaczęliśmy szukać okazji do przejęć piłki wyżej, aby skrócić odległość do bramki Lindnera. Wykorzystali to Austriacy w swojej najlepszej sytuacji w pierwszej połowie. Grzegorza Krychowiaka, który próbował szybko doskoczyć i wyłuskać piłkę, łatwo kierunkowym przyjęciem ograł Florian Grillitsch, który otworzył sobie tym zwodem przestrzeń do gry.
Zawodnik Hoffenheim szybko rozrzucił piłkę do Davida Alaby, od którego daleko był Kamil Grosicki, który nie zdążył skorygować swojego ustawienia. Szybkie zagranie do dobrze zastawiającego się Arnautovicia i bardzo groźny strzał Sabitzera. Do był w zasadzie jeden z nielicznych strzałów Austriaków z naszego pola karnego, ale pozwoliliśmy gospodarzom zagrać ich wyuczoną i schematyczną akcje, którą w poprzednich meczach grali wielokrotnie.
My swoje momenty mieliśmy głównie za sprawą Piotrka Zieliński, który jako jedyny potrafił zwieść swojego rywala wzorem Grillitscha. W przytoczonej sytuacji dostał dobrą piłkę miedzy liniami od Mateusza Klicha i uwolnił się od Dragovicia, który był ewidentnie spóźniony w doskoku i próbował tylko ratować się faulem. Gracz Bayeru swoją kiepską formę potwierdzał już od samego początku, gdyż kompletnie nie radził sobie z siłą fizyczną Lewandowskiego, który w większości sytuacji przestawiał go jak juniora. Aż szkoda, że nie wykorzystywaliśmy tego częściej.
Aż szkoda, że nawet nie zakończyliśmy tej akcji choćby strzałem. Uważam, że po podaniu Zielińskiego do Milika, znacznie więcej mógł zrobić Lewandowski. Kamil Grosicki bardzo dobrze zbiegł ze skrzydła zabierając ze sobą obrońcę. Nie można było dograć mu piłki, ale swoim ruchem zrobił przestrzeń do podania. Zabrakło tylko ruchu Roberta na prostopadłą piłkę i Milik był zmuszony zagrać na skrzydło do Kędziory. którego kiepskie dośrodkowanie zostało wybite. Na pewno z tej akcji można było wycisnąć więcej. Lewy mógł spróbować wyprzedzić Alabę tym bardziej, że miał przewagę sytuacyjną. Trzeba jednak docenić Zielińskiego i trochę zganić Klicha, gdyż takie otwarcie gry można policzyć na palcach jednej ręki. I to u stolarza.
Niestety przez kiepską dyspozycję Milika mieliśmy problemy, żeby utrzymać piłkę w środkowej strefie. Tylko w przeciągu 45 minut Arek zanotował dwie dość poważne straty w środku pola, które na szczęście nie skończyły się zagrożeniem pod naszą bramką. Wczorajszy występ przypominał trochę jego dyspozycje w meczu z Senegalem. Nie może dziwić jego zmiana w przerwie, gdyż był on niestety ewidentnie najsłabszym elementem naszej drużyny, a przy ustawieniu na dwóch napastników, ten doparowy/cofnięty odgrywa kluczową rolę przy transporcie piłki do przednich formacji, co pokazał Robert Lewandowski, gdy na boisko wszedł Krzysztof Piątek. Tego nie było w wykonaniu napastnika Napoli, więc próbowaliśmy tej sztuki przez ustawionego bliżej lewej strony Piotra Zielińskiego. Nie wiadomo na ile na dyspozycje Milika wpłynęła choroba i gorączka, ale jeśli rzeczywiście jeszcze w dniu meczu miał wysoką temperaturę, nie wiem czy w ogóle powinien wychodzić na boisko. Po zmianie stron i ustawienia wyglądało już to lepiej, bo przede wszystkim odległość między formacjami uległa zmniejszeniu.
Przez długie minuty pierwszej połowy mieliśmy problemy z elastycznością ustawienia Austriaków. Często przechodzili oni na trzech stoperów z Alabą i Lainerem jako wahadłowi. Generowało to zagrożenie zwłaszcza z naszej prawej strony, gdzie problemy miał Kędziora. Często zostawał on sam przeciwko zawodnikowi Bayernu, przez którego przeprowadzany był prawie każdy atak gospodarzy. Dodatkowo znacznie bliżej lewej strony operował Sabitzer, a przy niskim wsparciu w defensywie ze strony Grosickiego, doprowadziło to do licznych dośrodkowań w pole karne, z którymi wzorowo radzili sobie nasi stoperzy.
Mam wrażenie, że ze zbyt dużym respektem podeszliśmy do Austriaków. Owszem, na papierze był to najtrudniejszy mecz tych eliminacji, bo z najgroźniejszym rywalem i to na wyjeździe, ale pierwszą połowę głównie wyczekiwaliśmy oprócz paru zrywów Zielińskiego i Grosickiego, u którego bardzo szwankowało zagranie w pole karne. Gospodarze nie zaproponowali zbyt wiele piłkarsko, a przy każdym, nawet delikatnym pressingu przednich formacji, gubili w rozegraniu, ograniczając się do długich piłek na Arnautovicia. Aż szkoda, że tak rzadko decydowaliśmy się, żeby wyjść trochę wyżej i skrócić pole gry. Z tym elementem mieliśmy spore problemy po odbiorze i próbie kontrataku. Kilka razy nadzialiśmy się na zagrożenie pozorne niebezpieczeństwo. Zabrakło czasami najzwyczajniej ryzyka i dobrej decyzji, bo Austriacy byli już do ugryzienia w pierwszej połowie. Chociażby poniższy przykład Bereszyńskiego, który ma dwie możliwości zagrania piłki, która napędzi akcje. Najoptymalniejsza jest linia do Lewandowskiego, która stworzyłaby sytuacje 4 vs 4. Myślę, że takie rozwiązania mogły wynikać z potrzeby utrzymania się przy piłce, gdyż Austriacy znacznie częściej i dłużej nią operowali. Polacy chcieli przenieść więcej akcentów gry na połowę przeciwnika.
Nie ma co ukrywać, że Kamil Grosicki był jedną z najjaśniejszych postaci w naszej drużynie i w swoim stylu szarpał po skrzydle. Plus całkiem nieźle wykonywał rzuty rożne, a po jednym z nich padła bramka. Ale musimy wymagać od niego lepszych decyzji w samym polu karnym, bowiem tylko dwa z dwunastu jego podań w szesnastce znalazło adresata. Najdobitniej pokazuje to sytuacja w pierwszej połowie, gdy mieliśmy problemy z rozegraniem piłki od obrony. To była jedna z niewielu takich akcji i gdyby Grosik wybrał Zielińskiego zamiast grać górą na długi słupek, mielibyśmy stuprocentową okazję. Czasem taka jedna odpowiednia decyzja może być kluczowa dla losów meczu, tym bardziej tak wyrównanego.
Nie ma co ukrywać, że nie był to najlepszy mecz w naszym wykonaniu, ale zwycięzców się nie sądzi i jak wspomniałem w wstępie ta drużyna dopiero poznaje pomysł Brzęczka i był to tak naprawdę pierwszy mecz w optymalnym zestawieniu, gdy kręgosłup drużyny jest w optymalnej formie. Cieszmy się z tych trzech punktów, bo mimo że Austriacy rozegrali słaby mecz, to mimo to trzeba było wykorzystać ich słabość i strzelić im gola. Pewnie najsprawiedliwszym wynikiem byłby remis, tym bardziej mając w pamięci stuprocentową szansę Janko pod koniec spotkania. Cieszy, że była to tak naprawdę jedyna klarowna sytuacja gospodarzy, a para Bednarek-Glik wyglądał naprawdę przyzwoicie w aspekcie defensywnym. Można trochę przyczepić się do elementu wyprowadzenia piłki, ale trzeba zaznaczyć fakt, że środkowi pomocnicy oraz gracze przednich formacji nie współgrali. Chciałbym również zaznaczyć dobre zmiany selekcjonera Brzęczka. Wprowadzenie Frankowskiego w miejsce Milika i zmiana ustawienia pomogła w zabezpieczeniu zwłaszcza prawej strony. Austriacy nie mieli już takiej przewagi w rozegraniu piłki i po wejściu Piątka i jego golu, mieliśmy wiele okazji, żeby zamknąć ten mecz. Pod koniec warto jeszcze wspomnieć o Robercie Lewandowskim, który był najlepszym zawodnikiem naszej drużyny. Walczył, cofał się i rozbijał obu stoperów do tego stopnia, że pod koniec meczu bali się bezpośredniej walki. Pokazał również, że jest w stanie poświęcić się dla drużyny i był jej prawdziwym kapitanem. Jerzy Brzęczek dostał nowe życie. Po kiepskich występach w Lidze Narodów, to zwycięstwo da mu trochę kredytu zaufania od narodu. Mimo dość przeciętnej gry, wracamy z Wiednia z trzema punktami. I to jest najważniejsza wiadomość.
Filip Modrzejewski
Dodaj komentarz