Jaka marchew, taka nać?
Niecałe dwanaście tysięcy kibiców oglądało środowe zwycięstwo Lecha Poznań nad Legią Warszawa. To najniższa frekwencja klasyku w Poznaniu od momentu fuzji z Amiką. Jednak ci, którzy przyszli nie mogli być rozczarowani, bo drużyna pokonała odwiecznego rywala po bramce siedemnastoletniego debiutanta. W Kolejorzu było widać chęci i determinacje. Pozostaje tylko pytanie, dlaczego tylko z mistrzem Polski?
Obie drużyny rozpoczęły spokojnie ustawione w średnim pressingu, a szansę upatrywały w odbiorze piłki na swojej połowie i szybkim jej transporcie pod bramkę rywala dwoma, trzema podaniami. Lepiej wychodziło to Legii, ale tylko z uwagi na to, że w ataku brała udział większa liczba zawodników. Lech w ataku pozycyjnym miał problem z przejściem przez obie linie i udawało się to tylko poprzez dłuższe zagranie. W tym przypadku Pedro Tiba posłał długą piłkę do Jóźwiaka, który jednak musiał opanować piłkę i zaczekać na partnerów. Pojawił się Kostevych, ale zabrakło wsparcia ze strony środkowego pomocnika. Przewagę w sytuacji 2vs2 mógł zrobić Gajos wchodząc w drugie tempo, tym bardziej, że w zasadzie podwajał strefę Janickiego, który nie zmieścił się w kadrze. Ostatecznie zrobić to Tiba, który oddał nieudany strzał.
W poczynaniach obu drużyn mocno była wyczuwalna nerwowość, bo często byli niecierpliwi i niedokładni. Kolejorz unikał wyprowadzenia kontrataku przez środkową strefę boiska, być może wynikało to ze strachu przed Cafu i częstego kontrpressingu Portugalczyka. Ale miało to drugą strefę medalu, gdyż Lech nie miał przewagi liczebnej nawet wychodząc szybkimi skrzydłami. W tym przypadku Makuszewski przebiegł sprintem 50 metrów nie mając partnera do zagrania. Goście zdążyli wrócić, a skrzydłowy Kolejorza zanotował fatalne podanie. Potwierdzają to statystyki, gdyż Kolejorz w 13 atakach środkową strefą boiska nie oddał ani jednego strzału.
Po jednym z kilku takich ataków, Lech sam nadział się na kontrę, którą powinien wykończyć Nagy i tak naprawdę tylko on wie, jakim cudem Legia wtedy nie objęła prowadzenia. Gospodarze nie stwarzali sobie tak klarownych sytuacji, ale głównie przez złe decyzję. Można się zastanawiać skąd biorą się takie wybory jak poniższa Amarala, który gdyby obrócił się przez prawe ramię to mógłby otworzyć drogę do bramki dwóm partnerom. Zabrakło jednak inteligencji boiskowej i czucia przestrzeni oraz rywali. Portugalczyk ruszył wzdłuż linii i nic z tej akcji nie wynikło.
Formacja pomocy i obrony Lecha w pierwszej połowie była bardzo kompaktowa, ale wystarczyła jedna drzemka Pedro Tiby, aby Legia wykreowała sobie stuprocentową okazje. Portugalczyk wycofał się parę metrów bliżej linii defensywnej uwalniając wolną strefę, w którą wbiegł Antolić i posłał prostopadłą piłkę do Carlitosa, który idealnie kleił się pomiędzy Rogne i Janickim.
Dlaczego to nie był aż tak dobry mecz kapitana Kolejorza jak mogłoby się wydawać pokazuje również sytuacja w doliczonym czasie gry pierwszej połowy. Najpierw Makuszewski nieudolnie próbuje nabić Kucharczyka, a potem przegrywa pojedynek powietrzny po zagraniu Rogne. Piłka trafiła do Hlouska, a kontrę, którą przyspieszył w środku Cafu po drodze ogrywając Janickiego, a zakończył strzałem Carlitos. Nie po raz pierwszy świetnie obronił Burić. Podkreślam tutaj zachowanie Tiby, który mógł uniemożliwić zagranie do swojego rodaka przesuwając się bliżej osi boiska. Nawet jakby nie przeciął podania Czecha, to byłby w stanie utrudnić pomocnikowi Legii rozpoczęcie ataku. Pedro jednak ruszył zbyt późno, bo pierwsze kroki zrobił w kierunku Medeirosa.
Aby pokazać jak bardzo był to wyrównany mecz wystarczy przytoczyć liczby. Strzały 15-15, celne 6-5. Podania 414-446, celne 85%-84%. Wygrane pojedynki 69-67. Widoczna różnica jest tylko w kluczowych podania, bo Lech miał takie tylko 2, przy 8 Legii. Stąd znacznie wyższy indeks xG gości, który wynosił 2.11, a Kolejorza tylko 0.7. Wynika to z prostej przyczyny, gdyż legioniści stworzyli sobie więcej klarowniejszych sytuacji, gdyż mają po prostu większą siłę rażenia z przodu w postaci chociażby Carlitosa. Tutaj warto podkreślić rolę Jasmina Buricia, ale także Thomasa Rogne, który był dla mnie najlepszym zawodnikiem spotkania, podobnie jak w lutowym starciu obu drużyn. Norweg wygrał 9 na 10 pojedynków, w tym wszystkie na ziemi! A wiemy jakich zawodników miał przeciwko sobie, chociażby właśnie Hiszpana, który 1na1 potrafi ograć każdego obrońcę w lidze. Stoper Lecha po raz kolejny potwierdza swoją wartość i pokazuje, że można na nim oprzeć obronę. Dodatkowo królował również w rubryce "nabyte piłki" z cyfrą osiem. Dobrym punktem odniesienia mogło być lutowe starcie obu drużyn. Myślę, że obie ekipy rozegrały lepszy mecz, ale drugi raz wygrał Kolejorz, który choć przez moment uradował swoich kibiców. Wygrał po bramce, która miała wszystko czego brakuje ostatnio w ekipie... niebiesko-białych. 17 latek Filip Marchwiński ruszył z pełną odwagą, determinacją i z jasnym celem ani razu się nie wahając. Czy tego właśnie nie brakuje graczom Lecha?
Filip Modrzejewski
Dodaj komentarz