Zaur Sadajew czyli poznańskie uosobienie...
Co okienko transferowe jak bumerang wraca temat Zaura Sadajewa w kontekście Lecha Poznań. To nazwisko pada jednak nie w medialnych doniesieniach, a wśród kibiców. Szczerze mówiąc bardzo mnie to uwierało, gdyż uważam, że to zawodnik, który w ostatnich dwóch latach nie rozegrał nawet pół rundy i jest piłkarzem spalonym. Można powiedzieć, że po zerwaniu więzadeł krzyżowych kompletnie zniknął z futbolu. Zrozumiałem jednak co innego. A mianowicie, że nie chodzi konkretnie o Czeczena, a o jego sposób bycia i oddawanie serca zespołowi. A tego w Poznaniu dawno brakuje i można powiedzieć, że Zaur jest tego małym symbolem.
Kibicom Lecha brakuje idoli. Tymi mogliby być wychowankowie, jak chociażby Piotr Reiss sprzed lat, lecz fani nie zdążą się nawet z nimi w pełni utożsamić. Tak szybko odchodzą. Przed przejęciem klubu przez pana Jacka Rutkowskiego idolami byli poznaniacy. Tak jak m.in. wcześniej wspomniany Reiss. Oczywiście wynikało to z różnych przyczyn, chociażby fakt, że bieda łączy. A wiemy jak wtedy wyglądała sytuacja finansowa Lecha. To samo zjawisko obserwujemy obecnie w Wiśle. Później nastał czas Lewandowskiego, Stilicia, Rudnevsa czy nawet Sadajewa. Ich wszystkich łączy jedna rzecz – sukces. Nawet jak nie zdobyli mistrzostwa, jak Łotysz, to każdy z nich osiągnął coś spektakularnego. Trofea i sukcesy w Europie. To kreuje bohaterów.
Sadajew miał jeszcze jedną ważną cechę. Mówiąc kolokwialnie, jeździł na dupie. Nawet porażkę można wybaczyć, jeśli nie brakuje zaangażowania. A Czeczenowi nigdy nie można było tego zarzucić. Nie jestem w grupie kibiców, którzy zarzucają obecnym piłkarzom brak ambicji i ochoty do gry. Uważam, że chociażby Christian Gytkjaer jest napastnikiem wybitnym na Ekstraklasę. Na pewno lepszym od Sadajewa, ale to jednak były napastnik Lechii jest stawiany na piedestale. Był on niewątpliwie zawodnikiem od noszenia fortepianu, na którym grali inni jak Hamalainen czy Pawłowski. Myślę, że Duńczyk ma za mało takich partnerów. On nigdy nie będzie robił wślizgów i rozbijał rywali łokciami. I dobrze, bo jest innym typem zawodnika, a przede wszystkim człowieka. Często zapomina się o tym i myślę, że często przez to niesprawiedliwie się ocenia Gytkjaera. Wracając jednak do Sadajewa. Lechowi po prostu brakuje walczaków, a jeśli się jacyś pojawiają, to jeszcze szybciej odchodzą. Tak jak chociażby Dilaver. Liczyliśmy, że prawdziwych wojowników zrobi z nich Ivan Djurdjević, ale tu potrzeba czegoś więcej niż ciągły patos. Liczę jednak, że kibice dostaną swojego „Sadajewa” i to niejednego, bo Lech i kibice potrzebują tego do zjednoczenia i połączenia sił. Do tego potrzeba jednak prawdziwych piłkarzy, a nie gości wiecznie uprawiających ostracyzm przeciwko trenerowi.
Filip Modrzejewski