Legijne déjà vu
Adam Nawałka w pocie czoła pracował przed meczem z Legią Warszawa. O 4:40 pił poranną (wieczorną?) kawę, aby tylko znaleźć słabe punkty drużyny Sa Pinto. I mu się to udało, gdyż Portugalczyk nie wyciągnął wniosków po porażce z Cracovią. Kolejorz zdołał odkupić choć część win z dwóch poprzednich spotkań i przynajmniej do niedzieli zapewnił sobie komfort psychiczny. Sobotnie zwycięstwo to nie tylko trzy punkty, ale także zrzucenie z siebie olbrzymiego ciężaru fizycznego i mentalnego. Owej blokady bałem się przed tym meczem najbardziej, ale szybko strzelony gol niewątpliwie pomógł w zdobyciu pierwszych punktów na wiosnę. Niebiesko-białym pozostaje tylko potwierdzić lepszą dyspozycję w meczu z Arką.
Pierwsze parę minut to jednak wysoki pressing Legii, który utrudniał rozegranie piłki gospodarzom. Naciskany był głównie Rogne, który ograniczał się do dalekich wybić. Oprócz czwórki ofensywnych graczy, wysoko stał również Hlousek, który często odcinał Gumnego od szybkiego rozegrania. Wiele zmienił szybko strzelony gol po stałym fragmencie gry przez Vujadinovicia. Dodał on lechitom pewności, a gości wprawił w zakłopotanie.
Kolejorz bardzo dobrze czuł się w średnim pressingu i pozwalał wojskowym na spokojne rozgrywanie między obrońcami. Jednak gdy wyczuł odpowiedni moment dopadał w duecie lub w tercecie do zawodnika z piłką. Często kluczową postacią w tym był Gytkjaer, który uniemożliwiał wprowadzenie piłki podaniem przez środek albo momentalnie doskakiwał do rywala - tak jak w poniższej sytuacji. Muszę pochwalić Duńczyka za ten mecz, bo mimo iż nie był on aż tak widoczny w ofensywie, to wygrał sporo pojedynków główkowych z Jędrzejczykiem i całkiem nieźle przytrzymywał piłkę. Często zarzucano mu brak zaangażowania i apatyczną mowę ciała, ale w tym meczu byłem pod wrażeniem gry defensywnej Gytkjaera. Co ciekawe, według średnich pozycji grał on deliktanie pod Jevticiem, a nie jak się mogło wydawać, na samej szpicy.
Strata Martinsa, Tiba uprzedzający Kucharczyka, jednocześnie uruchamiając Jevticia i Lech stanął przed olbrzymią szansą, lecz niewykorzystaną przez Szwajcara. Aż się nie chce wierzyć, że zawodnik dysponujący takim przeglądem pola i finezją, spóźnił się z podaniem do Makuszewskiego. Jednak również Darko trzeba pochwalić za ten mecz, zwłaszcza za odpowiedzialność i odbudowę pozycji w defensywie.
Jak już o Jevticiu i odpowiedzialności mowa. Ukazane poniżej stopklatki pokazują również nieudolność warszawiaków. Nie najlepiej ustawiony Kolejorz, pozostawił Szymańskiego i Kucharczyka bez opieki w środkowej strefie, ale ani jeden, ani drugi futbolówki od Martinsa nie otrzymali, choć błagalnie o nią prosili.
Portugalczyk odpowiedni moment na podanie przespał i pozwolił wrócić Jevticiowi, który sprintem odbudował ustawienie w środkowej strefie. To spora zmiana w grze Lecha w porównaniu do dwóch poprzednich spotkań z Zagłębiem i Piastem, gdzie właśnie szybki powrót do ustawienia kulał niemiłosiernie. Być może Nawałka w końcu dotarł do głów zawodników i wpoił im pewne wzorce zachowań, które do tej pory były zaniedbane, gdyż to nie jednorazowy przypadek.
Zwłaszcza w pierwszej połowie goście nie wykorzystali paru okazji do szybkiego ataku po stracie Lecha blisko koła środkowego. W poniższym przypadku fatalnie zachował się Kucharczyk, który mógł szybko uruchomić Cafu lub Carlitosa, ale postanowił zwolnić akcje przytrzymując piłkę i zagrać do boku. To pojedyncze przypadki w pierwszych 45 minutach, ale na to spotkanie trzeba spojrzeć bardziej holistycznie, gdyż w drugiej części meczu podopieczni Nawałki nie dopuszczali do tak ryzykownych rozwiązań na murawie.
Chciałem pokazać jeszcze jedną dość ciekawą sytuacje. Mianowicie kolejny, po Jevticiu, błędną decyzje w szybkim ataku Lecha. Na załączonym obrazku aż się prosi o zagranie Macieja Gajosa do Pedro Tiby, które pozwoliłoby na atak całą czwórką zawodników ustawionych na połowie Legii. Stopklatka ukazuje dodatkowo złe ustawienie podopiecznych Sa Pinto, którzy w piątkę skupili się na duecie Jóźwiak-Gajos zapominając o przestrzeni za swoimi plecami. Ukazuję tę akcje również, aby ukazać porównanie do drugiej połowy. W drugich 45 minutach podopieczni Nawałki znacznie lepiej wykorzystywali wolne przestrzenie między liniami legionistów w czym przodował młody skrzydłowy niebiesko-białych.
Dość już o konkretnych momentach, a czas na liczby, które również sporo mówią. Kwartet ofensywny Lecha (Gytkjaer, Jevtić, Jóźwiak, Makuszewski) zanotował aż 12 udanych odbiorów, przy tylko dwóch ofensywnych graczy Legii! To pokazuje, że mimo gry w średnim i niskim pressingu, lechici wiedzieli kiedy doskoczyć do rywala, zwłaszcza w bocznych sektorach. Spora różnica widoczna też jest w liczbie nabytych piłek między środkowymi pomocnikami Lecha i Legii. Wynikało to ze skuteczności Tiby i Gajosa w zbieraniu drugich piłek, o których tak często piszę. Przełożyło się to od razu na liczbę podań byłego zawodnika Jagiellonii. W meczu z Zagłębiem wykonał on raptem 18 zagrań do kolegów, co było zawstydzającym wynikiem. W sobotę miał już 43 podań. Najlepszym graczem tego meczu był jednak dla mnie Thomas Rogne. Norweg przegrał raptem trzy pojedynki (2 w powietrzu i 1 na ziemi) i właśnie liczba wygranych starć na ziemi jest imponująca, znając jego zwrotność i fakt, że miał nie lada rywala, bo Carlitosa. To pokazuje również inną ważną rzecz. Linia pomocy Lecha nie dopuszczała do sytuacji jeden na jeden w defensywie, a zwłaszcza z odwróconymi legionistami w kierunku bramki. Ten sam problem podopieczni Sa Pinto mieli również z Pasami Michała Probierza.
Filip Modrzejewski