Plac budowy czy plac zabaw?
W piątkowy wieczór Lech Poznań nieudanie zainaugurował rundę wiosenną. Kolejorz przegrał u siebie z Zagłębiem Lubin 1:2, ale nie sama strata punktów boli, co różnica piłkarska między zespołami. Miedziowi górowali nad podopiecznymi Nawałki w każdym aspekcie gry. Kultura gry, organizacja taktyczna, odpowiedzialność i zespołowość. To wszystko miało być domeną Lecha Nawałki, a tymczasem dostali oni bolesną lekcję od drużyny, która do tej pory prezentowała się dość przeciętnie.
Już sam skład Lecha niepokoił. Kontuzjowanego Roberta Gumnego zastąpił Rafał Janicki, a nie Marcin Wasielewski, który był naturalnym zastępcą. Na lewej stronie defensywy, przy problemach Kostewycza i chorobie Tomasika, zagrał Vernon De Marco. Adam Nawałka na konferencji pomeczowej przyznał, że założeniem taktycznym była gra wysokim pressingiem. Myślę, że z tego powodu partnerem Pedro Tiby w środku był Maciej Gajos, który mógł wydawać się agresywniejszym i szybszym piłkarzem niż Trałka. Ale jak można zakładać grę pressingiem mając tak wolnych zawodników na bokach obrony (w dodatku na nietypowych dla siebie pozycjach), którzy w dodatku nie mieli żadnej asekuracji?
Siłą Lecha za każdego ostatniego trenera były bardzo dobre boczne sektory boiska. Gumny z Kostewyczem często byli kluczowymi elementami w wychodzeniu spod pressingu i ataku pozycyjnym. To oni często, czy to w współpracy ze skrzydłowym, czy jednym podaniem otwierali przestrzeń. Nie można oczekiwać od Janickiego, że będzie napędzał ataki spod linii. Zwłaszcza, że problemy z wyprowadzeniem piłki miał nawet jako środkowy defensor. Poniżej przykład karygodnego podania byłego zawodnika Lechii, który zaprasza do kontry Balicia, który wyprzedza Makuszewskiego.
Oczywiście późniejszej sytuacji, czyli poprzeczki Pawłowskiego, można było uniknąć jeszcze co najmniej trzy razy. Jednak powinien to zrobić Janicki (zaznaczony na czerwono), który fatalnie ustawił się do asekuracji. Wystarczyło, żeby przesunął się metr w kierunku własnej bramki i spokojnie zblokowałby dośrodkowanie. W takiej pozycji nie zabezpiecza on żadnej strefy. W obecnym obrazku również Maciej Gajos powinien przemieścić się bliżej bramki, bo przestrzeń od 13 metra kontrolował Tiba.
Ustawienie Lecha, a zwłaszcza Gajosa, Zagłębie wykorzystało przy bramce wyrównującej. Praktycznie jednym podanie Jagiełło minął czterech zawodników Lecha. Gajos zamiast starać się chociaż zabezpieczyć środek i nawet faulem zatrzymać Starzyńskiego biegł podwajać Slisza, który był pod kontrolą De Marco.
Ten błąd oczywiście przyczynił się do groźnej sytuacji, ale jeszcze gorzej w tej akcji wypadła defensywa. W polu karnym Lech miał przewagę 5-3 (Jagiełło jest tak naprawdę poza akcją), a mimo to stracił gola. Kamyczek do ogródka można wrzucić całej czwórce, która jest w sercu akcji, ale kluczowy pojedynek przegrał Vujadinović, którego nie zaasekurował Rogne. Janicki i Gajos zupełnie nie kontrolują Starzyńskiego, który najpierw przyspieszył akcję, a następnie sam ją wykończył.
Można by było wyciągnąć jeszcze wiele takich błędów w ustawieniu lub indywidualnych (np. zachowanie Vujadinovicia, którego parę razy Pawłowski ograł "na raz"). Lech nie potrafił sobie poradzić z agresywną i dobrze zorganizowaną linią środkową Miedziowych. Zamykali oni wolne przestrzenie i tak naprawdę, Kolejorz ani razu nie przedarł się środkową strefą. W dodatku podopieczni Nawałki zbierali znikomą liczbę drugich piłek, a przy tak niskiej linii pomocy był to kluczowy element, który sprawił, że podopieczni Holendra kontrolowali mecz. Trzeba otwarcie przyznać, że wynik końcowy trochę zakłamuje rzeczywistość, bo tylko dzięki Buriciowi Lech nie stracił trzech lub czterech bramek. Zagłębie urządziło sobie plac zabaw na polu budowy lokomotywy Nawałki.
Filip Modrzejewski